Zielony Ład zabija Europę. Jak system ETS wpędza w biedę przedsiębiorców i konsumentów ze Starego Kontynentu
autor: dr Tomasz Teluk
29 września 2025

System handlu emisjami ETS to centralny filar polityki klimatycznej Unii Europejskiej. W obecnej formie – coraz bardziej zaostrzających się norm środowiskowych – jest zabójczy dla całych gałęzi europejskiego przemysłu.
Klimatyczna kula u nogi
Przedsiębiorcy ze Starego Kontynentu zmagają się z coraz większymi problemami wywołanymi przez przepisy związane z dogmatem walki przeciwko zmianom klimatu. Ich efektem jest niekontrolowany wzrost cen energii oraz kosztów prowadzenia działalności gospodarczej. Strategia bezwzględnego ograniczania emisji gazów cieplarnianych kreuje kolosalne kłopoty zarówno dużym korporacjom, zmuszonym do inwestycji w alternatywne metody pozyskiwania i przechowywania energii, jak i najmniejszym firmom, których coraz mniej stać na zapłatę comiesięcznych rachunków. Sektor biznesu jest zgodny: Zielony Ład zabija Europę.
EU ETS oparty na zasadzie cap-and-trade wyznacza limity emisji dla poszczególnych sektorów. Pozwolenia na emisję to faktycznie nowe koszty operacyjne, które mają przymuszać do zielonych inwestycji. Całkowitą pulę corocznych uprawnień (EUA) zmniejsza się systematycznie co 12 miesięcy. Obecnie współczynnik redukcji jest prawie dwa razy większy niż wcześniej – wynosi 4,2 proc. rocznie, względem nie tak dawnych 2,2 proc. Faktycznie podaż jest celowo ograniczana, więc siłą rzeczy ceny uprawnień stale rosną, co wynika z charakteru systemu.
Jeśli spojrzymy na dynamikę wzrostu cen, dostrzeżemy, że unaocznia ona logikę ETS. Wzrost kosztów jest gwałtowny i nieliniowy. Cena uprawnień do emisji CO2 w 2017 roku oscylowała wokół 5 euro za tonę. W 2020 r. było to już 30 euro, a nieco ponad rok później – aż 90 euro za tonę. Obecnie ceny emisji spadły poniżej 80 euro. Presja nakładana na przedsiębiorstwa jest więc niebotyczna. Trzeba podkreślić, że skutki takiej polityki odczuwają nie tylko firmy, ale i konsumenci.
Publikacja, którą czytasz, powstała z dobrowolnych datków
- czy dorzucisz się do wydania przez nas kolejnej?

Głównym obszarem, na który przekłada się ów nowy para-podatek, jest sektor energetyczny. Szczególnie odczuwamy to w Polsce. Do niedawna była ona po Danii najmniej uzależnionym od importu energii państwem Unii Europejskiej, a to dzięki dostępowi do lokalnego, taniego surowca, którym jest węgiel kamienny. System ETS wywrócił jednak polską energetykę do góry nogami. Dziś węgiel ma nad Wisłą wciąż ponad 60-procentowy udział w krajowym miksie energetycznym. Dlatego koszt uprawnień do emisji jest największą składową kosztów wytwarzania prądu.
Nie ma się więc co dziwić, że wzrost stawek za uprawnienia – aż o ponad 1 000 procent – przekłada się na skok cen energii na europejskich rynkach. Według przedstawicieli firm z tej branży, opłaty za pozwolenia stanowią aż 60 procent kosztów energii. Innymi słowy, największym kosztem, nie jest koszt wytwarzania czy płac, ale para-podatek wymyślony i nałożony przez brukselskich eurokratów oszołomionych klimatyczną histerią.

ETS zabija gospodarkę
Unijny system handlu emisjami ma nie tylko przemożny wpływ na ceny prądu, ale w efekcie oddziałuje na niemal wszystkie działy gospodarki. Najbardziej obciążony jest mocno energochłonny sektor wytwarzania i przemysłu. Kolejne pomysły objęcia systemem np. rolnictwa i transportu spowodują wzrosty cen kolejnych dóbr. Szacuje się, że polityka klimatyczna i umowy handlowe – np. z Mercosur – spowodują konieczność importu nawet połowy żywności spoza Europy i zabiją naszą suwerenność żywnościową. W szczególnie trudnej sytuacji będą rolnicy z Polski, który do tej pory eksportowali po konkurencyjnych cenach lokalne produkty. Wzrosną także ceny samochodów oraz transportu, co odbije się na cenach wielu towarów i usług.
Fakt, że Europejczykom żyje się coraz trudniej, upadają całe branże, obserwujemy masowe zwolnienia. Wielu mieszkańców Starego Kontynentu narzeka na rosnące ceny, nie hamuje to jednak radykalizmu brukselskich decydentów. System ETS zamiast być zrewidowany i zniesiony, staje się coraz bardziej wymagający dla krajów członkowskich. Do tej pory Polska była zmuszona przeznaczać co najmniej połowę z uzyskanej sprzedaży praw do emisji CO2 na cele „walki ze zmianami klimatu”. Jednak zgodnie ze strategią „Fit for 55”, od przyszłego roku musi nań przeznaczać już całość przychodów.
Przyjrzyjmy się liczbom. Przez dekadę (2013 – 2023) uzyskaliśmy z tego tytułu dochód 94 miliardów złotych. Jednak w kolejnych latach wpływy te będą coraz mniejsze, a presja na inwestycje proekologiczne – coraz większa. Faktycznie Polska jest zmuszona do porzucenia efektywnych, tanich i lokalnych źródeł energii, gwarantujących do tej pory suwerenność i bezpieczeństwo energetyczne, na rzecz zakupu drogich, importowanych i niestabilnych systemów. Wyłączając oczywiście atom – efektywny, stabilny, ale też horrendalnie drogi pod względem inwestycyjnym.
Pakiet „Fit for 55” rozszerza zakres obecnej polityki klimatycznej poprzez stworzenie zupełnie nowego systemu EU ETS2. Drugie wdrożenie, planowane na lata 2027 – 2028, rozszerza regulację emisji z energetyki i przemysłu ciężkiego na kolejne obszary – w tym budownictwo oraz transport drogowy. Już za dwa lata systemowi uprawnień będą podlegali nie tylko dystrybutorzy surowców energetycznych. Dołączą doń między innymi firmy z sektora budowlanego i transportowe. Jak nietrudno się domyślić, koszty pozwoleń zostaną przerzucone na odbiorców końcowych – właścicieli nieruchomości czy małe i średnie przedsiębiorstwa.
W wyniku zmian przeciętne koszty ogrzewania w polskich domach wzrosną niebotycznie. Uderzy to szczególnie w gospodarstwa domowe o najniższych dochodach. Według prognoz, koszty użycia instalacji gazowej zwiększą się z 200 złotych za MWh obecnie, do ponad 400 zł w ciągu najbliższych lat. Natomiast za ciepło w naszym 100-metrowym domu, uzyskiwane dzięki opalaniu węglem zapłacimy prawdopodobnie nawet aż czterokrotnie więcej. Jeśli dodamy do tego, że proporcjonalnie cena ogrzewania może wynieść wkrótce od 45 – 70 procent najniższego, miesięcznego wynagrodzenia, mamy już gotowy przepis na biedę.
Upadłe mocarstwo
Naturalnie UE przewiduje systemowe metody wsparcia najuboższych, takie jak Społeczny Fundusz Klimatyczny. Niemniej nie może to przesłonić faktu, że obecna polityka sprawia, że Europa bierze na siebie największy ciężar „walki ze zmianami klimatu”, podczas, gdy najwięksi emitenci gazów cieplarnianych – Stany Zjednoczone, Chiny czy Indie nie upierają się przy tak drastycznej dekarbonizacji. Ich gospodarki pozostają przez to bardziej konkurencyjne od europejskiej. Firmy ze Starego Kontynentu nie mogą skutecznie rywalizować na rynkach międzynarodowych, skoro mają na miejscu najwyższe w świecie ceny energii.
Amerykanie nawet podczas kadencji Joe Bidena uniknęli ogólnokrajowego mechanizmu opłat za emisję. W regionalnych systemach typu RGGI, funkcjonujących we wschodnich stanach USA, cena za uprawnień do emisji tony CO2 oscyluje wokół kilkunastu euro. Jest więc kilkukrotnie niższa niż w UE. Jednocześnie programy transformacji energetycznej są mocno wspierane przez subsydia i ulgi podatkowe, co czyni je dla przedsiębiorstwa bardziej opłacalnymi. Efekt? W 2023 roku bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Unii Europejskiej spadły o około 90 mld dolarów. W tym samym czasie USA zyskały ich ponad 300 mld dolarów. Firmy wybrały przyjaźniejszy klimat inwestycyjny.
Z kolei w Chinach funkcjonuje krajowy system typu ETS, obejmujący sektor elektroenergetyczny, a od tego roku także przemysły stalowy, produkcji cementu oraz aluminium. Jednakże, korygując europejskie błędy, standard dopasowywania się przedsiębiorstw jest stopniowy, a ceny uprawnień dużo niższe – na poziomie cen amerykańskich. Niskie podatki klimatyczne pozwalają więc Amerykanom i Chińczykom skuteczniej rywalizować z europejskimi odpowiednikami.
Szacuje się, że ETS2 dobije Europę. Drastyczny wzrost kosztów, zarówno dla firm jak i konsumentów, jest nieunikniony. Na poziomie globalnym europejskie przedsiębiorstwa będą wypierane przez dynamiczne, mniej kosztochłonnych rywali z USA i Państwa Środka. Spodziewany jest także odpływ inwestycji i pogorszenie się strategicznej, długoterminowej sytuacji gospodarczej krajów Unii Europejskiej.
Jedyną szansą, która rysuje się na horyzoncie, jest zmiana europejskich elit politycznych. Odsunięcie od władzy ekologicznych fanatyków powinno być wspólnym celem dla tych, którzy reprezentują interes społeczny oraz sektor przedsiębiorców. Miejmy nadzieję, stanie się to już podczas kolejnych eurowyborów oraz głosowań parlamentarnych i prezydenckich w poszczególnych krajach członkowskich.
dr Tomasz Teluk
Autor jest politologiem, publicystą, doktorem filozofii. Przez dekadę prowadził firmę w sektorze energetyki zawodowej. Jest autorem książki „Perspektywy energetyki jądrowej w Polsce”. Kieruje Instytutem Globalizacji (www.globalizacja.org).
Publikacja, którą czytasz, powstała z dobrowolnych datków
- czy dorzucisz się do wydania przez nas kolejnej?

POZNAJ NASZ KANAŁ
WOLNOŚĆ I WŁASNOŚĆ

Czy czeka nas POTĘŻNA ZAPAŚĆ w energetyce? | Gdy zabraknie prądu... część I | Dr inż. Mirosław Gajer

Jeszcze droższa elektronika i śmieci? | Patrol Wolności #1

Odkorkujmy miasto! Adam Hareńczyk o inicjatywie, w którą może się włączyć każdy

Ulgi, dotacje, preferencje… Tak się kręci wiatrakowy pseudo-biznes | Radek Pogoda

Patrol Wolności #0 | Arkadiusz Stelmach i Sławomir Skiba

Rząd Tuska prowadzi nas do blackoutu! | Dr Paweł Momro o ustawie wiatrakowej, energii i politykach
WIEDZA, KTÓRA SŁUŻY PRAWDZIE
POZNAJ NASZE ARTYKUŁY, EKSPERTYZY, DZIAŁANIA

Kontrakt Klimatyczny dla Krakowa: drastyczna transformacja za wszelką cenę

Fałszywa konkurencyjność po europejsku

Zielony Ład zabija Europę. Jak system ETS wpędza w biedę przedsiębiorców i konsumentów ze Starego Kontynentu

W Polsce zacznie brakować... prądu! Czy uratuje nas import?

NIE dla likwidacji elektrowni węglowych i zniszczenia kopalń

Morskie farmy wiatrowe – energetyczne wybawienie czy mrzonka polityków i lobbystów?

Ceny paliwa: między rynkiem, chciwością fiskusa a politycznym sterowaniem

Stop podatkowi od powietrza - zatrzymajmy ETS i ETS2